27 kwi 2014

Zakapturzone postacie i wojsko z Afryki, czyli Wielkanoc w Andaluzji.



Za wielkanocnego posta zabierałam się już kilka razy, ale ciągle go kasowałam i zaczynałam od początku. W końcu zdecydowałam, że chyba lepiej będzie, jeśli wstawię więcej zdjęć niż tekstu, ponieważ nie chcę psuć piękna Wielkanocy swoim ubogim słownictwem ;) A możecie mi wierzyć, że święta tutaj są naprawdę  piękne i w dodatku wyjątkowe! Nigdzie indziej na świecie nie obchodzi się ich w taki sposób. Szczerze mówiąc, zdjęcia też nie są w stanie tego pokazać...

Cofnijmy się jednak o kilka tygodni. Po ostatnim dniu karnawału wszędzie zaczynają pojawiać się plakaty reklamujące Semana Santa, czyli Wielki Tydzień.


W cukierniach coraz częściej można dostać wielkopostne słodycze: torrijas oraz pestiños. Te pierwsze to kawałki chleba maczane w mleku i jajkach i smażone na patelni z miodem lub cukrem. Pestiños zaś to ciastka, które w rejonie Malagi częściej nazywane są borrachuelos. Borracho po hiszpańsku oznacza pijany. Nazywają się tak dlatego, że smażone są z dodatkiem wina, które dodaje im niezwykłego aromatu. Zazwyczaj zamiast cukru jest w nich miód, co według mnie jest wielkim plusem. Niestety często są też obtaczane w cukrze, ale udało nam się kupić takie bez słodkiej posypki i były baaardzo pyszne.


Około 2 tygodnie przed Niedzielą Palmową wystawy sklepów zmieniają swój wystrój na wielkanocny:

Sklep z okularami
Piekarnia. "Mamy nadziewane palmery" i "Mamy ciepły chleb". Powinno być jeszcze "Mamy głowę pokutnika" :)



Tradycyjnym daniem wielkanocnym w okolicach Velez jest ajobacalao, czyli dorsz z czosnkiem. Robi się go z dodatkiem chleba, papryki i oliwy.

Ajobacalao to pierwsza tapa z lewej.
W Wielki Czwartek w Torre pojawiła się hiszpańska jednostka wojskowa z Afryki Regulares de Melilla (Melilla  to miasto na północy Afryki, które należy do Hiszpanii). O 16.30 odbyła się defilada przy morzu i pokazy na placu obok kościoła.




W Wielki Piątek w końcu dotarliśmy do Velez na procesje, które odbywały się codziennie od Niedzieli Palmowej. Ciężko opisać wrażenie, jakie robią te pochody. To właśnie one są najpiękniejszą hiszpańską tradycją, jaką widziałam. Mrok, głośna, zapierająca dech w piersiach muzyka, zapach kadzideł, pokutnicy z latarniami i ogromnymi spiczastymi kapturami oraz wieeeelkie, kilkutonowe ołtarze noszone przez mężczyzn...  Plus tłumy ludzi, którzy skubią pestki słonecznika.

Tak wyglądały przygotowania do procesji...




... a tak procesja:


Spiczaste kaptury są nawiązaniem do stroju pokutników  z czasów inkwizycji. Podczas Semana Santa zakładają je członkowie bractw religijnych (nazarenos lub cofrades), do których mogą należeć i mężczyźni, i kobiety. 


Jak już kiedyś pisałam, w Velez odbywają się jedne z najpiękniejszych procesji w Andaluzji. Na pewno pomagają temu wąskie, strome uliczki miasta. 





Nawet psiaki były pod ogromnym wrażeniem :P

W tym wszystkim znajdzie się też coś dla dzieci: zbieranie wosku ze świec uczestników pochodu, który formuje się w kulę. Im większa woskowa kula, tym lepiej! Jeśli ktoś ma szczęście, dostanie nawet cukierka od pokutnika, jednak one dość szybko schodzą... :)





Ostatni dzień Wielkiego Tygodnia nazywany jest Domingo de Resurrección lub Pascua i wtedy odbywają się ostatnie procesje, które mają weselszy charakter niż te wcześniejsze. 

Tak właśnie w ogromnym skrócie wyglądają święta Wielkanocne na południu Hiszpanii. Wiem, że sporo pominęłam, ale być może w przyszłym roku uda mi się to nadrobić :)

10 kwi 2014

Chory król czy muchy?


Dawno, dawno temu był sobie król Alfonso Mądry. Pewnego dnia zachorował i lekarz nakazał mu jeść małe porcje posiłków i popijać je winem. Kiedy mądry władca wyzdrowiał, postanowił, że wino powinno być zawsze i wszędzie podawane z przekąską, by nie pić alkoholu na pusty żołądek (z wiadomych powodów). Te małe dania, podawane do alkoholu, przetrwały w Hiszpanii do dziś i nazywają się tapas.


Jednak legenda z chorym królem nie jest jedyną. Inne źródła podają, że o powstaniu tapas najlepiej mówi ich nazwa. Tapa to po hiszpańsku przykrywka. Podobno kiedyś w Andaluzji istniał zwyczaj, że szklankę wina (głównie sherry) przykrywano kawałkiem suchej szynki, by do środka nie wleciały muchy! Miało to też inne zastosowania - do napoju nie wlatywał kurz i aromat wolniej się ulatniał. W końcu do szynki zaczęto podawać kawałek chleba, później też inne dodatkowe przekąski na spodeczkach i tak powstały dzisiejsze tapas.


Niegdyś przekąski były podawane za darmo, teraz trzeba za nie płacić. Wyjątkiem są niektóre knajpy w Andaluzji, ale rzadko się z tym spotykam. Jeżeli już, to do wina dostajemy miseczkę oliwek, chipsy lub orzechy.

"Tapą" może  być wszystko - małe kanapeczki, szynka jamón, owoce morza, różne sałatki, kawałek tortilli, smażone ziemniaki i wieeele innych. Ceny wahają się, w zależności od miejsca, od około 60 centów do 3 euro za porcję (od  ok 2 do 12 zł).


W zeszłym tygodniu w Velez skończyła się wielka tapasowa impreza - Ruta de la Tapa. Polega ona na tym, że knajpki biorące w niej udział muszą przygotować specjalne danie, które będzie podawane jako tapa razem z piwem za 1.80 euro.  W tym roku udział w Rucie wzięło w 21 barów. Każdy, kto zakupił choć jeden zestaw, dostawał książeczkę, w której można było zbierać pieczątki z danych knajp. Jeśli ktoś miał co najmniej 11 pieczątek, mógł wziąć udział w losowaniu o nagrody pieniężne.


My również wzięliśmy udział w tej imprezie, ale niestety nie udało nam się odwiedzić nawet połowy barów. Najbardziej smakował nam andaluzyjski specjał wielkanocny - ajobacalao, czyli dorsz z czosnkiem, którego zjedliśmy w knajpce, o której pisałam już tutaj.


Całkiem dobre było też danie ze szparagami, krewetkami i francuskim ciastem:


A to bardzo popularne tapa, które można dostać w niemal każdej knajpie - ensalada rusa, czyli sałatka warzywna :


Myślę, że Ruta de la Tapa to fajny pomysł, ale trochę nie rozumiem, czemu cena 1.80 za tapa+piwo to coś w rodzaju promocji. W wielu barach w Velez na codzień można kupić taki zestaw nawet za 1.50! Może to dlatego, że te tapas były wyjątkowe ;)